Czy bałam się zmieniać branżę i przejść z dobrze znanego mi świata mediów do kompletnie mi nieznanego świata marketingu w startupie?
No pewnie.
Czy dzisiaj, dwa lata po przebranżowieniu, uważam, że to była zmiana na lepsze?
Ze stuprocentową pewnością: tak.
Ale oczywiście nie stało się tak od razu. Moja pierwsza praca po wyjściu z mediów wcale nie była - jak się okazało - tą wymarzoną. Nie trafiłam do końca ani z branżą, ani z ludźmi, ani z pieniędzmi. Szok finansowy był mocny – w nowej pracy zarabiałam około 60% tego, co w poprzedniej. Z pozycji seniora spadłam na pozycję juniora.
Oczywiście wszystko to wiedziałam, zanim zdecydowałam się na zmianę i świadomie podjęłam taką decyzję. Wiedziałam, że robię dwa kroki w tył, żeby zrobić krok w przód.
Ale i tak zabolało.
Jednak słaba kasa zmobilizowała mnie do szukania dodatkowych zleceń. One sprawiły natomiast, że mogłam więcej pisać, uczyć się, rozwijać i poznawać ludzi, z którymi mogłam dalej pracować. I przy kolejnej współpracy – po zmianie firmy – wróciłam do poprzedniego pułapu zarobków. A potem go przekroczyłam.
Ale nie o hajs tu tylko chodzi, bo przez dwa lata moje wynagrodzenie huśtało się na mocno rozbujanej huśtawce (i pewnie jeszcze się pohuśta).
Chodzi o to, że mogę robić to, co lubię najbardziej i umiem najlepiej. Każdego dnia mogę korzystać ze swoich najmocniejszych stron i największych talentów. A do tego mogę pracować w elastycznych godzinach z dowolnego miejsca na świecie. Nigdy dotąd nie byłam tak zadowolona ze swojego życia zawodowego.
Ale nie od razu było super. Wspinałam się na górkę tylko po to, by za chwilę wpaść do dołka. Dwa startupy, z którymi współpracowałam (i były to świetne współprace przy świetnych produktach), nie przetrwały na rynku – skończyły się pieniądze, a wraz z nimi umowa ze mną. Normalna sytuacja – okazało się, że na produkt nie ma chętnych, trzeba było zwijać biznes i szukać nowej pracy.
Ta nowa – choć przy potrzebnym i ciekawym projekcie z fantastycznymi ludźmi – pokazała mi, czego nie chcę robić (być człowiekiem orkiestrą od marketingu), a co chcę (kontent).
I chcę powiedzieć ci, że żadna z tych sytuacji ani przez moment nie wywołała u mnie myśli "po co ci to było, trzeba było zostać w mediach". Każdą z nich traktowałam jako przystanek na drodze do czegoś lepszego.
I to jest moje przesłanie. Zmiana jest zawsze na lepsze. Nawet jeśli nie bezpośrednio – to każda zmiana jest krokiem ku czemuś lepszemu.
Ja nigdy nie bałam się zmian, ale teraz wiem, że jeśli - jak w teleturnieju "Idź na całość" –
jest opcja, by zmienić bramkę nr 1 na bramkę nr 2 – to zawsze warto.